Wiedeń 14.5.2023
Cały blog jako bezpłatny eBook w formacie pdf.
Kiedy bankrutowały duże banki w USA, prezydent zapowiedział wypłacalność wszystkich zdeponowanych w bankach pieniędzy. Spowodowało to uspokojenie rynku, niewiele osób ustawiało się przed kasą, by wypłacić swoje oszczędności. Samo pojęcie kryzysu bankowego poszło prawie w zapomnienie po serii coraz to nowych wydarzeń polityczno-społecznych. Kto tak naprawdę gwarantuje wypłacalność banków w USA? Jak na razie gwarancją jest słowo pana prezydenta, nazywanego potocznie sleepy Joe – po polsku śpiący Józio.
Jeśli dwie wiodące w USA partie polityczne Demokraci i Republikanie nie dogadają się do końca maja w sprawie podwyższenia limitu zadłużenia USA, Stanom Zjednoczonym grozi w czerwcu niewypłacalność finansowa, czyli bankructwo. Źródło. Rząd USA nie będzie mógł wziąć nowych kredytów, by spłacić odsetki, za olbrzymie długi nagromadzone latami, głównie z powodu licznych awantur wojennych prowadzonych przez kolejnych prezydentów. A skoro Joe Biden rzeczywiście śpi – rozmawiał w tej sprawie z przedstawicielem Republikanów tylko raz 1 lutego i stwierdził, że nie może się dogadać – najwyraźniej zdeponowane w bankach majątki będą miały gwarancje oparte jedynie na słowie pana prezydenta.
Limit długów wprowadzono w USA w roku 1914 w związku z budową kanału panamskiego. Miało to być jednorazowe odstępstwo od polityki, która w tamtym czasie unikała niepopularnego w społeczeństwie Stanów Zjednoczonych zadłużenia. Dzisiaj USA jest największym na świecie dłużnikiem, którego wierzycielami są w pierwszej linii Chiny i Japonia. Pomyślicie pewnie: co nas obchodzą problemy japońskich czy chińskich inwestorów – niech sami się martwią o swoje źle zainwestowane pieniądze. To nie jest jedynie ich problem. Bankructwo USA dotknie nie tylko inwestorów. Odczują to afrykańscy zbieracze kobaltu, robotnicy na plantacjach bawełny i w zasadzie wszyscy mieszkańcy naszej planety. Recesja gospodarcza spowodowana nieuniknionym upadkiem dolara, euro, złotówki i innych walut spowoduje, że nie będzie odbiorców na kobalt, czy bawełnę. Są to naturalnie jedynie wybrane przykłady, recesja obejmie po prostu wszystkie dziedziny gospodarki.
Nie umiem przewidywać przyszłości, jednak myślę, że Demokraci nie dogadają się z Republikanami, gdyż brakuje po obu stronach dobrej woli do najmniejszego choćby kompromisu. Moja sympatia leży po stronie Republikanów, chociaż wiem, że jest to wstęp do walki wyborczej w USA. Także Republikanie, składając propozycje rozwiązania kryzysu, starają się dopiec Demokratom. Popieram jednak Republikanów – tych od Trumpa, ponieważ do tej sytuacji zadłużenia doszło dzięki prowojennej polityce Obamy i Bidena, a wojna jest dla mnie nie do przyjęcia.
Nie oczekujcie jednak ode mnie, że założę czerwony krawat, by popierać Donalda Trumpa w jego walce politycznej za oceanem. Zbyt głęboko tkwi we mnie awersja do takiego rekwizytu. Kiedy w pierwszej połowie lat 70. w PRL-u chodziłem do technikum, środa była ogłoszona jako dzień czerwonego krawata. Nie miałem wtedy pojęcia o znaczeniu takiego symbolu i w którąś środę wyszedłem po szkole z takim krawatem na ulice Wrocławia. Byłem zdziwiony reakcją kilku starszych, nieznanych mi chłopaków, którzy po prostu wyśmiali czerwony symbol wiszący na mojej szyi. Dzisiaj nazwano by takich prawicowo-nazistowskimi radykałami. To byli po prostu zdrowo myślący młodzi ludzie.
Autor artykułu Marek Wójcik